Federacja Rosyjska – nawet po znacznych „terytorialnych ubytkach” z 1991 roku w wyniku rozpadu ZSRR – wciąż posiada siedemnaście milionów kilometrów kwadratowych z kawałkiem. Jest to obszar od Kaliningradu aż po Południowy Sachalin i Kuryle z ponad stu czterdziestoma milionami obywateli, pośród których są zarówno ateiści, jak i prawosławni, wyznawcy islamu i judaizmu, buddyści, katolicy obrządku łacińskiego i greckiego.
Na razie jednak taka imponująca różnorodność przysparza Rosji i jej najbliższym sąsiadom tylko kłopotów. Cierpi zaś przede wszystkim prosty człowiek – głównie rosyjski katolik – który nie może pomodlić się spokojnie w swej świątyni w Pskowie czy też dalekim Nowosybirsku. Władza cerkiewna i „prawosławna opinia publiczna” uznały go bowiem za odwiecznego wroga i prozelitę-ekspansjonistę w Rosji. Doszło do dziwacznej sytuacji, gdy jedne rosyjskie „babuszki”, gorliwie wyznające prawosławie, gwałtownie występują przeciwko innym „babuszkom”, też przecież już od pokoleń rosyjskim, ale wyznającym „obcy katolicyzm”.
Żadna ze stron, ani ta agresywna, ani ta zastraszana, nie pojmuje do końca słowa „prozelityzm”. Religijność obu stron tego nierównego sporu – ludowo-prawosławna i ludowo-katolicka – jest w istocie taka sama. Podobna sytuacja panuje dziś na Ukrainie. Stoi mi w dalszym ciągu przed oczami obraz „babuszek” Kijowa i okolic, które w czerwcu ubiegłego roku protestowały, i to jakże gwałtownie, przeciwko wizycie Jana Pawła II. Pośród owych kobiet, które zwożono do stolicy Ukrainy autobusami, zawsze się uwijali młodzi i energiczni „prawosławni dyrygenci”.
Inteligencja protestuje
Od połowy marca tego roku, gdy najpierw w Pskowie, a potem w Nowosybirsku odbyły się demonstracje antykatolickie „ludu rosyjskiego” (zawsze – trzeba to jeszcze raz dobitnie podkreślić – inspirowane przez pseudprawosławnych ideologów), z niecierpliwością czekałem na głos protestu ze strony inteligencji rosyjskiej.
Pierwszą jaskółką był artykuł w tygodniku Obszczaja Gazeta (nr 12 z 21–27 III), w którym winą za gorszący fakt, iż „prawosławni ekstremiści straszą katolikami syberyjskie babcie”, obarczono przede wszystkim – i zupełnie słusznie – Aleksija II: „Wezwanie patriarchy Aleksija, aby «pokojowo, lecz stanowczo» sprzeciwiać się «katolickiej ekspansji duchowej na Świętą Ruś», prawosławna społeczność Nowosybirska przyjęła jako rozkaz do działania. (…) Duchowni prawosławnego soboru Aleksandra Newskiego przyprowadzili swych parafian pod mury głównej katolickiej świątyni Syberii. Ten sprzeciw trudno byłoby jednak określić mianem pokojowego”.
Zaraz potem głos zabrały Moskowskije Nowosti (27 III), publikując tekst o zakazie wjazdu do Rosji ojca Stefana Caprio, włoskiego proboszcza katolickiej parafii we Włodzimierzu nad Klaźmą. Tygodnik wysuwa przypuszczenie, iż znany ze swoich ekumenicznych przekonań duchowny, będący w ostatnich latach pośrednikiem między Watykanem a coraz bardziej wpływowymi ekumenistami z Patriarchatu Moskiewskiego, w aktualnej „sytuacji wojny” stał się po prostu w Rosji zbyteczny. Członkowie zaś wspomnianej parafii to przede wszystkim grupa około stu rosyjskich Polaków, potomków szlacheckich rodów. Niektórzy z nich przybyli ongiś do Moskwy w ślubnym orszaku Maryny Mniszech. W XIX i XX wieku trafiali do Włodzimierza polscy zesłańcy. Warto przypomnieć, że w pierwszej połowie XIX wieku był tu więziony Aleksander Hercen, a w bliższych już nam czasach ukraiński kardynał Josyf Slipyj oraz antysowiecki dysydent Władimir Bukowski.
Przypomnijmy również, iż wyznawców katolicyzmu jest dzisiaj w Rosji około miliona. I wcale nie są to tylko etniczni Polacy. Liczba naszych rodaków w Federacji Rosyjskiej nie przekracza bowiem stu tysięcy, a niektórzy z nich wyznają na dodatek… protestantyzm. W skład owego katolickiego „prawie miliona” wchodzą więc także etniczni Niemcy – tych jest osiemset czterdzieści tysięcy i w większości przyznają się właśnie do katolicyzmu – Litwini, Węgrzy, Czesi, Słowacy, Ukraińcy, Białorusini, a nawet Koreańczycy na Sachalinie. Właśnie dlatego tak bardzo przekonująco zabrzmiał wspólny głos intelektualistów rosyjskich w obronie „katolików wielu narodów” Rosji, opublikowany przez dziennik Nowyje Izwiestia: „W demokratycznym kraju władze mają obowiązek wyjaśnić swym obywatelom, dlaczego wydalają kapłanów od dziesięciu lat pracujących i żyjących w Rosji, swej drugiej ojczyźnie”.
Bez pragnienia misji
Sprawa biskupa Jerzego Mazura jest już znacznie bardziej skomplikowana. Ten zwierzchnik powołanej przez Watykan 11 lutego katolickiej diecezji na ogromnym obszarze Syberii Wschodniej też nie został wpuszczony na teren Federacji Rosyjskiej. Urodzony w 1953 r. biskup jest przekonanym misjonarzem, dlatego przed laty na własną prośbę wyjechał na misję do Ghany. 4 kwietnia 1998 roku w wywiadzie dla rosyjskojęzycznej Syberyjskiej Gazety Katolickiej opowiadał, jak to na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wziął udział w warszawskim sympozjum Chrześcijaństwo w byłym Związku Radzieckim.
Wkrótce potem wyjechał na Białoruś (Baranowicze), a 31 maja 1998 r. został konsekrowany na biskupa w katolickiej katedrze w Nowosybirsku. Mimo że nigdy wcześniej nie był na Syberii, to jednak od razu – jak opowiada syberyjskiej gazecie – poczuł się tutaj „jak u siebie w domu”… Czytelnik na próżno jednak szukałby w tej rozmowie jakichś głębszych rozważań na temat samego regionu, pluralistycznej religijności Syberii, jej prawosławia. Przyszły biskup woli bowiem nawiązywać do swych własnych egzotycznych doświadczeń: „W młodości wiele czytałem o Indonezji – z jakiegoś powodu kraj ów bardzo mnie pociągał, marzyłem, iż pojadę tam w charakterze misjonarza. Ale stało się inaczej – Afryka, Polska, Białoruś… Czego zresztą nie żałuję. Jestem pewien, że wcześniejsze doświadczenia pomogą mi w pracy na Syberii”.
Jak jednak widać – nie pomogły. Ekumenicznie nastawieni Rosjanie powiadają, że aby sprawować opiekę duszpasterską nad katolikami na terenie Syberii Wschodniej, niekoniecznie trzeba wcześniej przechodzić przez „doświadczenie Ghany” i „doświadczenie Indonezji”. Wystarczyłaby pewna – niechby i wstępna – wiedza na temat regionu.
Tymczasem MSZ Federacji Rosyjskiej zarzuciło biskupowi Mazurowi, że w nazwie jego wschodniosyberyjskiej diecezji widnieje określenie „prefektura Karafuto”. Dzięki profesorowi Andrzejowi de Lazariemu z Uniwersytetu Łódzkiego zwróciłem uwagę na fakt nader istotny – w Polsce jakoś w swoim czasie przemilczany przez prasę i TV – iż takie zarzuty wobec Stolicy Apostolskiej pojawiły się w Rosji już pod koniec lutego.
Kuryle a „sprawa polska”?
Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało za niedopuszczalne używanie w tytulaturze biskupa katolickiego na Sachalinie „nazwy nieistniejącej”, traktując to jako „nieprzyjazny akt i mieszanie się w wewnętrzne sprawy Rosji”. Chodzi właśnie o owo nieszczęsne Karafuto, jako że prefektura pod taką nazwą istniała na terytorium Południowego Sachalinu w latach 1905 – 1945. W tym właśnie czasie obszar ten wraz z Kurylami należał do Japonii.
Rosyjskie MSZ tedy, „odpowiadając na skargi obywateli obwodu sachalińskiego, którzy wyrażali oburzenie z powodu faktu, iż w oficjalnej tytulaturze biskupa katolickiego Jerzego Mazura jest używana nazwa Karafuto”, oświadczyło ze swej strony, że „geograficzne nazwy Federacji Rosyjskiej są chronione przez państwo. Nieuzasadniona zamiana przez Stolicę Apostolską jednych nazw geograficznych na inne jest niedopuszczalna i może być pojmowana jako brak szacunku dla praw Rosyjskiej Federacji”. Tyle MSZ Federacji Rosyjskiej.
Z katolickiej zaś gazety Swiet Jewangielija (nr 30 z 26 VIII 2001 r.) dowiadujemy się istotnie, że „prefektura Karafuto na terytorium Południowego Sachalinu była ustanowiona 18 maja 1938 r. przez Stolicę Apostolską i reaktywowana przez Jana Pawła II 31 grudnia 2000 r.”. Pierwszą stosowną próbę objaśnień tej wielce niezręcznej dla Watykanu sytuacji podjął odważnie wobec Rosjan sam biskup Mazur. W rozmowie z korespondentem dziennika Izwiestia (23 IV) powiedział, co następuje: „Nie pozwolono mi na wjazd z powodu starej japońskiej nazwy podporządkowanej mi katolickiej prowincji – Karafuto. W czwartek [tj. 18 kwietnia 2002 r.] Watykan zdecydował się używać na przyszłość nazwy prowincja «Sachalinu i Kuryli Południowych»”.
Po cóż więc rząd Polski tak pospiesznie wypowiedział się w tej zawiłej sprawie, w której na dodatek stronami są dwa inne państwa – Watykan i Rosja? Stosownej obrony potrzebuje za to polska mniejszość w Rosji i właśnie w tej kwestii – skoro zajdzie potrzeba – winno się wypowiadać nasze MSZ. Odbędzie się to na pewno z poparciem biskupa Jerzego Mazura, o którym prymas Józef Glemp słusznie mówi jako o „człowieku ogromnej dobroci oraz szczerego apostolstwa, szukającym kontaktów z prawosławnymi oraz dialogu z nimi, jeśli tylko jest taka chęć dialogu”.
Pokazać papieża
Wróćmy przeto na szerokie wody ekumenizmu. Tu przede wszystkim nie należy – jak to czyni ekstremalne i bardzo dziś, niestety, wpływowe skrzydło rosyjskiej Cerkwi prawosławnej – podsycać „religijnej” wrogości i namawiać z ambony do zastraszania katolickich mniejszości narodowych w Rosji. Ale nie wolno także – co już, niestety, uczyniła biurokracja watykańska – podejmować działań pochopnych i nieprzemyślanych, szczególnie wtedy, gdy ranią one tak ostro poczucie tożsamości wyznawców rosyjskiego prawosławia. Watykańskie „decyzje diecezjalne” już dawno zapadły, nie ma więc potrzeby dłużej się o nich rozwodzić. Nie były one jednak – wbrew temu, co mówi arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz w wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego (28 IV) – „konieczne”, przynajmniej dla rosyjskich prostych katolików. Może tylko dla hierarchii katolickiej w Rosji?
Obowiązkowa nauka historii
Tymczasem watykańska biurokracja powinna obowiązkowo poznawać historię i duchowość regionu, na którym chce odciskać swą twardą pieczęć. Dla wysokich urzędników kurii, którzy zajmują się Rosją i prawosławiem, należy ponadto wprowadzić obowiązkowy kurs „słowiańskiego nauczania” Jana Pawła II. Żaden bowiem z papieży działających przed nim nie wykazał tyle szczerego zrozumienia i empatii dla prawosławnych braci-Rosjan. Każdy więc, kto dzisiaj przykłada rękę do zafałszowywania obrazu Jana Pawła II w Rosji – niezależnie od tego, czy jest to protojerej wołający z ambony o „antychryście”, czy też „czynownik watykański”, niemogący się wyzwolić ze starych biurokratycznych pojęć – ponosi odpowiedzialność co najmniej przed historią.
* * *
Na najwyższą dezaprobatę zasługuje w powyższym kontekście antykatolicka demonstracja na placu Słowiańskim w Moskwie, zorganizowana w prawosławną Niedzielę Palmową przez Związek Obywateli Prawosławnych i Partię Ludową wraz z jej liderem Giennadijem Rajkowem. Manifestacja znacznie bardziej hałaśliwa niźli tłumna. Pamięć o niej przeminie jeszcze przed prawosławnym świętem Paschy, które w tym roku przypada na 5 maja. A po 20 maja będziemy już komentować pielgrzymkę Jana Pawła II do prawosławnej Bułgarii, która przyjęła chrześcijaństwo z Bizancjum w 863 roku, czyli sto dwadzieścia pięć lat przed Rusią Kijowską.