Kiedyś bardzo dawno – na początku lat 80-tych XX wieku – dwa Maratony Pokoju w Warszawie przebiegł od początku do końca mój młodszy o rok brat Franciszek. Wiele razy potem opowiadał o tym ze szczegółami, co się działo i na którym kilometrze, a ja patrzyłem na niego jak na kosmitę, który osiągnął rzecz niemożliwą. I w ogóle mnie wtedy nie interesowało, w jakim czasie przebiegł – wystarczyło, że to Maraton! To było to, czego mnie nigdy nie uda się zrobić, myślałem, no choćby dlatego, że nie odważę się podjąć takiego wyzwania. Stuknęła mi już zatem prawie 50-tka, gdy w końcu jednak postanowiłem wyjść na „bieżnię”. Było mi odrobinę łatwiej, bo prawie całe życie bawiłem się w piłkę nożną (w latach mocno dojrzałych m.in ze Staszkiem Koziarą i Markiem Karwalą z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie), a parę ładnych latek mordowałem się też rekreacyjnie na rowerze. Biegałem teraz nieomal codziennie prawie całą zimę 2008-2009. A nie było łatwo, szczególnie wieczorem, na mrozie, w zimowych buciorach i w grubej kurtce. Potem nadeszła wreszcie wiosna i czerwiec 2009. Od koleżanki naszej córki Anety – Blanki – dowiedziałem się o Kwietnym Biegu, ku czci Jana Pawła II, wokół krakowskich Błoń. Trzeba było przebiec tam 10 okrążeń, oczywiście nie od razu, można to było zrobić nawet w ciągu dziesięciu podejść, byle tylko w czerwcu… A potem dostawało się koszulkę bawełnianą z nadrukiem i trafiało się do internetu jako uczestnik Kwietnego Biegu.
Zawziąłem się zatem i postanowiłem, że ten Kwietny Bieg AD 2009 – będzie moją pierwszą przymiarką do nadal mitycznego Maratonu. Kolega z UJ Andrzej Pawelec, sam już maratończyk, wcześniej mi powiedział, że mam dużą szanse ukończyć maraton, muszę tylko zacząć od dwugodzinnego truchtu. Tempo nieważne, byle tylko biegać bez przerwy całe 2 godziny. Poszedłem więc sobie na Błonia krakowskie, zawsze miałem tam niedaleko i zawsze tam byłem w ważnych momentach od 1979 roku, podczas wszystkich pielgrzymek Jana Pawła II do Krakowa… A gdy już doszedłem 1, 5 km do Błoń, rozpocząłem tam od razu swe bardzo długie i katorżnicze w sumie przygotowania do pierwszego w życiu maratonu. Miał on nadejść dokładnie za rok – wiosną 2010… Treningi rozpisał mi trener mgr Andrzej Zatorski z Chyrowej w Beskidzie Niskim… Biegałem 6 razy w tygodniu po ok. 80 km tygodniowo…. Maraton rozpoczynał się i kończył na krakowskich Błoniach w okolicach Cichego Kącika. Sukces był niemały – od razu osiągnąłem wymarzony wynik  3.29.00, który uda mi się pobić dopiero w maratonie piątym – w Paryżu wiosną 2012.

Krosno, 3 sierpnia 2020