Dzisiaj dystans tego maratonu wynosi oczywiście klasyczne 42 km 195 metrów – organizatorzy musieli zatem dodać te parę kilometrów, wyprowadzając biegaczy z trasy głównej – gdzieś na kilometrze  czwartym – na 2-3 kilometrową pętelkę… Próbowałem zatem – tu już powrócę ostatecznie do wątku osobistego – pokonać ten autentyczny maraton już w listopadzie 2016, ale – o zgrozo – poniosłem klęskę. Osłabłem totalnie jakieś 800 metrów przed metą, za wcześnie i niepotrzebnie rozpoczynając finisz. Pewnie bym nawet jakoś się na  Stadion Olimpijski pod Akropolem doczołgał, ale czujni i bezlitośni greccy stróże biegu wzięli mnie zwyczajnie pod bary, wtłoczyli do karetki i odwieźli na sygnale do szpitala… Przebiegłem potem w latach 2017-2018 jeszcze trzy kolejne maratony  –  w Porto, Rzymie i Kijowie, ale cały czas miałem gdzieś z tyłu głowy owo fatalne niepowodzenie w Atenach, i to już dosłownie u wrót mety. Doszła też do tego  jeszcze najpierw kontuzja lewego biodra, a  zaraz potem konieczność jego wymiany na ceramiczno-tytanowe. Dokonało się to w szpitalu w Krakowie-Prokocimiu w lutym 2019. A zaraz potem nadeszła pandemia i obowiązkowa przerwa w maratonach dla wszystkich, także tych z własnymi biodrami. Ja sam powoli, acz systematycznie starałem się powrócić do jakiej takiej formy, aby jeszcze raz stawić czoło maratońsko-ateńskiej trasie. Zakończyć wszystko rozsądnym finiszem na Stadionie Panateńskim, powiesić sobie na szyi medal. Nie było to marzenie całkiem realistyczne, a to z dwóch względów – po pierwsze, oczywiście, z powodu wymiany biodra, a po drugie – za sprawą wysokiej  trudności trasy. Rzecz w tym, iż od 16 aż do 31 km trzeba się tam systematycznie piąć  pod górę… Od maja zatem 2019 aż po listopad 2021 biegałem sobie wytrwale po Krośnie nad Wisłokiem  i po jego okolicach, m.in. pod stromą górę nad Zamek Fredry w Odrzykoniu, na treningach i po różnych zawodach pomniejszych (Rydzów, Krościenko Wyżne, Haczów, Niepołomice, Jedlicze). W sumie uzbierało się tego całe  2000 km. Niby niedużo, a cieszyło. Tym bardziej, że i rowerem przejechałem po górkach Podkarpacia nad Wisłokiem, Jasełką i Sanem  – wraz z Krzyśkiem Frączkiem i Zbyszkiem Barabaszem – kilometrów ponad 6000. I tak przygotowany wyruszyłem 10 XI 2021 wespół z Dominikiem Wróblem z Jasła – który mi już wcześniej towarzyszył na maratonach w Porto, Rzymie i Kijowie – oraz synem Igorem – który z kolei był ze mną w Rzymie i w Kijowie – na bieg maratoński do Grecji. O samym wyścigu  nie ma się co rozpisywać – pierwsza połowa przebiegła zupełnie dobrze, zanosiło się nawet na  4.10 (taki notabene czas osiągnął Dominik), ale druga połówka, ta pod górkę, okrutnie zweryfikowała  pierwotne wyliczenia. W sumie jednak przebiegłem teraz ów ostatni – fatalny ongiś – kilometr nadspodziewanie żwawo. Ze wzruszeniem, co tu kryć, przemierzyłem ostatnie 300 metrów na Panateńskim Stadionie Olimpijskim. Medal na piersi powiesiłem sobie sam, ale ładne zdjęcie zawdzięczam już organizatorom. Wyrażam w tym miejscu wdzięczność Emilianowi  Zadarce, który ongiś był, nolens volens, świadkiem mojej porażki  w Atenach, ale teraz skutecznie przygotował mnie do szczęśliwego rewanżu.   Dziękuję też wszystkim  – żonie Annie, córce Anecie, synowi Igorowi, Władkowi, Wicie i Alicji  Witaliszom, Agnieszce Woźniak, Frankowi Tereszkiewiczowi, Andrzejowi Zatorskiemu, Joasi Jagiełło-Kuczale, Lucynie Pojnar, Jadzi Zych, Dominice Szafran, Jackowi Wnukowi, Tomkowi Pytlowanemu, Rafałowi Kinowi, Piotrkowi Waisowi, Władkowi Chłopickiemu, Grześkowi Sobolewskiemu, Łukaszowi Wojtyczce, Piotrkowi Łopatkiewiczowi , Staszkowi Koziarze, Marysi Makuch, dwóm kolegom maratończykom: Jarkowi Kuciowi i Romkowi Sosnowskiemu – którzy we mnie aż do szczęśliwego końca wierzyli.